czwartek, października 29

Bakaliowe ciasteczka


   


Pyszne, przepełnione bakaliami i proste w przygotowaniu.
Najlepsze domowe, bakaliowe ciastka, jakie jadłam. Idealne jako przekąska do pracy, na wózkowy spacer czy "coś słodkiego" do szkoły. Znikają w mig !

Składniki:
2,5 szklanki mąki - można zastosować tylko mąkę pszenną; ja natomiast mieszam  - 1 szklankę mąki pszennej, 1 szklankę mąki owsianej oraz 1/2 szklanki np. mąki żytniej
1 kostka masła
0,5 szklanki brązowego cukru - można dodać mniej w zależności jakie zastosujemy bakalie
po 1 łyżeczce cynamonu i imbiru
2 jajka
3 szklanki bakalii np. morele, śliwki, migdały, siemie lniane, sezam, pestki dyni i słonecznika, rodzynki, żurawina itp.
szczypta soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia

Mieszam suche składniki. Dodaję masło i jajka a na koniec bakalie. Formuję ciasteczka mokrymi rękoma.
Piec w nagrzanym piekarniku do temp. 180 stopni przez ok. 15-18 minut.

Koniec. Proste prawda ? A w domu tak pachnie ... :)

niedziela, października 18

Nie bez powodu siła jest kobietą


Nie ważne, że znów nie dali mi spać i padam na twarz. Nie ważne, że znów leje. Nie ważne nic a nic. Ważne co właśnie odkryłam - 2,5 tysiąca lajków ??? To się nie dzieje ! Kto mnie uszczypnie ?

Wiadomo, że się cieszę, iż ktoś utożsamia się z tym co napisałam, aczkolwiek smutny jest fakt, że samotność i brak pomocy dotyka tak wiele matek. Pamiętajcie, że małe gesty tworzą wielkie rzeczy. Jeśli nie dostajemy pomocy to może warto zmienić kierunek i zacząć sobie wspólnie pomagać ? Tak jak już wcześniej pisałam - kto nas zrozumie tak jak inna matka ? Może warto rozejrzeć się wokół i zastanowić co mogę zrobić dla innej mamy ? Dla koleżanki, która właśnie urodziła a ja akurat ugotowałam obiad ? A może jadę po dzieci do przedszkola i odbiorę przy okazji córkę sąsiadki ? Jestem w warzywniaku więc może zadzwonię, zapytam przyjaciółkę czy czegoś potrzebuje ? A może po prostu dam się wygadać/wyżalić znajomej ? Każda z nich zapewne odwdzięczy się tym samym :)
Siła w nas mamuśki ! Pamiętajcie, że nie bez powodu siła jest kobietą !


sobota, października 17

BROWNIE


Mam tyle energii od wczoraj, że ten przepis się chyba sam napisze :) Wrzucam dzisiaj bo nadarzył się na to moment idealny. Tym sposobem uczczę a przy okazji podziękuję za taką ilość odwiedzających i komentujących. Dzięki wielkie i przeogromne :)))!



Ciasto powstało po zmierzeniu się z niezliczoną ilością przepisów na brownie. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że - jeśli mogę coś zmienić na zdrowsze to zmieniam, szukam, kombinuje ... i tak było także teraz.
Plusem jest to, że nie zawiera mąki a i cukier można pominąć lub zastąpić innym słodzidłem.
Z jesiennej okazji trochę je zmodyfikowałam i chyba jest nawet lepsze.


Składniki:

100 g mielonych migdałów
2 duże jajka
pół kostki masła
1 czekolada gorzka minimum 70%  kakao
1 czekolada mleczna - najlepiej fioletowa Wedla - daje specyficzny smak
4 łyżki kakao
2 łyżki kawy rozpuszczalnej - jeśli ciasto również dla dzieci - pomijamy
po łyżeczce mielonego cynamonu i kardamonu
garść posiekanych daktyli
1/4 szklanki cukru trzcinowego
2 figi do ozdoby

Masło rozpuścić z czekoladą. Dodać kakao, kawę i migdały. Ostudzić. Żółtka ubić z cukrem (lub same) a w osobnej miseczce białka. Masę z żółtek wymieszać z czekoladą. Następnie delikatnie dodawać po łyżce ubite białka. Ciasto przelać do foremki. Ozdobić figami pokrojonymi w plasterki lub posypać wiórkami kokosowymi czy płatkami migdałów. Piec w piekarniku nagrzanym do 160 stopni przez ok 40 - 45 minut.

Smacznego !



czwartek, października 15

Dobra matka


          Stosy brudnych naczyń na całej długości kuchennych blatów. Koty kotłujące się po podłodze, żywe na tyle, by potrafić przeturlać się na drugą stronę pokoju. Rozlane herbatki. Paprochy tworzące nieznane konstelacje na niebie z paneli podłogowych. Zabawki nie od parady, od pary też nie. Pojedyncze kapcie, ubrania ściągane i wciągane kilka razy dziennie. Kapciuszki, rajstopki, opakowania po chusteczkach. Kawałek wyplutego chleba pod krzesłem, pod stołem zaś rodzynki. Makaron przyklejony do wszystkich możliwych mebli. Misie, gumisie, koparki. Kremy, miski i garneczki. Piłki, folie i kawałki wymiętego papieru.
A w tym wszystkim pośrodku matka.
Dresy wypchane tak, że wyglądają jakby chodziła na zgiętych kolanach. Tłusta cebula na głowie. Zarośnięte brwi i makijaż składający się z fachowo wtartego kremu bb - tylko albo aż. Plamy od zupy pomidorowej, smarków i kredek na koszulce wyciągniętej ze skotłowanego prania, którego rosnące kupy monumentalnie nie powstydzą się dorównywać piramidom w Egipcie.
Ona wciąż tam stoi. Tam. Pośrodku. I choćby świat się wokół walił, choćby była wykończona, niewyspana, w złym humorze lub po prostu miałaby ochotę chwycić torebkę pod pachę, odwrócić się na pięcie i wyjść... będzie tam stała.
Tak wygląda każdy dzień.
Macierzyństwo jest piękne. Lecz jest cholernie trudne. Męczące. Wykańczające.
Przynależąc do kilku grup o tematyce rodzicielskiej, coraz częściej natykam się na zwierzenia mam napawające smutkiem i poszukiwaniem wsparcia. Mówią o bezsilności, braku czasu dla siebie, braku sił i energii, utracie cierpliwości. Zastanawiają się czy są dobrymi matkami, bo przecież tyle i ciągle krzyczą. Pytają co mogą brać na uspokojenie, bo nie dają rady. Opowiadają o symptomach świadczących o depresji. Często nie mają czasu na wizyty u specjalistów a nazwy leków podpowiadają im inne forumowiczki. Chętne zresztą podzielić się i receptą. Zdołowane, zapłakane w najpiękniejszym ponoć momencie życia. Ironia losu ?
Brak wsparcia ze strony bliskich, którzy albo nie widzą problemu albo równie często nie zdają sobie sprawy z jego rozmiarów, nie pomaga. Zewsząd napływają informacje o spełniających się szczęśliwych piastunkach ogniska domowego, które wzbudzają poczucie wstydu u nieszczęśliwej kobiety i pogłębiają przykre myśli na swój temat - wszystko ogarniają, piękne, wymalowane, wypacykowane, w świetnie dopasowanych i wyprasowanych ciuchach, zawsze uśmiechnięte, matki idealne a przepraszam nie matki, nigdy matki - mamusie.
Niesamowite jest to zjawisko, ponieważ mam wrażenie, że kobiety/matki bardzo się jednak wspierają i są wobec siebie wyrozumiałe jak nikt inny a jednak gdzieś tam powstaje rywalizacja - którą kreuje śmiem stwierdzić społeczeństwo. To jest chore.
Zaprosiłam we wtorek na kawę koleżankę. Była u mnie pierwszy raz a ponieważ dzieci zaprowadziłam do żłobka, mogłam na szybko ogarnąć i siebie i dom. Nawet oko tuszem potraktować. I tak rozmawiamy sobie w najlepsze gdy ona mówi, że na co dzień bez makijażu chodzi bo czasu na nic nie ma ale dziś się pomalowała bo do mnie, bo ja taka zawsze ... (idealna?):) Ja zrobiłam identycznie, dokładnie to samo co ona. Makijaż mam od święta, pełny oczywiście. Nie wspominając o stole bez kurzu, nieobecności brudnych naczyń i braku zabawek na każdym możliwym metrze kwadratowym podłogi. Fajnie jak jest czysto, lecz z tym już dawno się pożegnałam.

Najważniejsze jest żeby umieć się przyznać do tego, że nie jest się robotem. Trudne ? Że nie ogarniamy połowy zaplanowanych rzeczy choć walczymy o każdą zawzięcie. Że musimy wybierać między sprzątnięciem pokoju a upieczeniem ciasta czy zrobieniem obiadu - ja zawsze wybieram gotowanie. I nauczyć się żyć w nowych warunkach. Odpuścić kiedy mają przyjść znajomi a my walczymy z nawracającym jak perpetuum mobile bałaganem. Goście z dziećmi zrozumieją, bez dzieci - nie wiadomo, aczkolwiek im też się w końcu dzieci urodzą, wtedy zrozumieją. Odpuścić przepraszanie za bałagan, które weszło w krew jak mantra. Bo za co przepraszać ? Za czas poświęcony dzieciom zamiast łazience ?

Matki potrzebują pomocy. Potrzebują wsparcia i zrozumienia. Potrzebują wypłakania się i przytulenia. Potrzebują wyjść z domu i odpocząć. Potrzebują pobyć same. Potrzebują chwili ciszy. Potrzebują czterech ścian. Potrzebują pomarzyć. Potrzebują posiedzieć na kiblu. Potrzebują wziąć dłuższy prysznic i mieć chwilę na ogolenie nóg. Potrzebują siebie. Potrzebują pogadać ze swoimi myślami. Potrzebują.

Przeraża mnie jak ogromna panuje znieczulica. Kobiety szukają wsparcia w obcych ludziach, w anonimach z internatu. A co z ich gniazdem ? Przecież tworzą rodzinę. Czy nie w rodzinie powinny doszukiwać się pomocy ? Gdzie są mężowie, rodzice ? Gdzie są przyjaciele? Czy nie widać, że przestała odbierać telefony i rzadziej odpisuje na sms ?  Nie widać, że ma smutek w oczach i głos jakby się miała za chwilę rozbeczeć ? A może zamyka się w łazience i siedzi na toalecie udając wiadomo co, by ukryć kilka łez bezsilności ? Gdzie jesteście ludzie ? Pracujecie, zarabiacie, macie swoje problemy, swoje życia. Wiem, rozumiem. Aczkolwiek nie daje mi to spokoju. Gdzie jest państwo ? Grupy wsparcia powinny walić drzwiami i oknami. Mąż może poświęcić godzinę dzieciom lub wyciągnąć naczynia ze zmywarki. Przyjaciółka ugotować zupę, bo matka często nie ma czasu nawet dojeść obiadu. Serio ! Nawet kawę pije na raty, zimną zazwyczaj. A może zakupy jej zrobić skoro i tak jedziesz do Tesco ?

Kobieta, która jest w domu, która po części zrezygnowała z siebie i ze spełniania przynajmniej na jakiś czas swoich marzeń powinna być wynoszona na piedestały a nazywa się ją kurą domową, której się ani nie szanuje ani nie docenia. A jedyną osobą, która to rozumie jest inna kura domowa. Smutne to, niewdzięczne i upokarzające. Tak bardzo zależy nam na mądrych, silnych, zdrowych i szczęśliwych dzieciach a matki, które mają największy wkład w start swoich pociech pozostawia się same sobie. Radźcie sobie kobiety. Każdy o tym wie, lecz jakimś dziwnym trafem część niechcący zapomniała, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Gdzie w tym logika ? Jak znerwicowana, zestresowana, przytłoczona nadmiarem obowiązków matka ma wychować szczęśliwe dziecko i zapewnić mu jak najlepszy start w dorosłość ? Zrobi to. Ale jakim kosztem ?


"Prawdziwa matka umie przyznać, że egzamin z macierzyństwa łatwiej oblać, niż zaliczyć...
Śpij spokojnie prawdziwa matko. Jeśli masz wątpliwości, czy jesteś dobrą mamą, to znaczy, że nią jesteś"               

                                                                                                      Jodi Picoult






sobota, października 10

Starowinek

Będąc ostatnio w ośrodku zdrowia spotkałam wspaniałego Staruszka. Wszedł. Zgarbiony, kuśtykając podparty drewnianą laską. Starowinek, przynajmniej osiemdziesięcioletni. Przygłuchy. Oznajmił w recepcji, że jest umówiony na 11. Panie - że to niemożliwe bo jest już jeden pan na tą właśnie godzinę. Na co Dziadulek powiada - nie, nie! Byłem na 11 ale już nie będę się z tamtym bił o godzinę! Poczekam! Kurtkę musiałbym ściągnąć :)))
Rozczulił mnie niesamowicie. To jeden z dowodów na to, że radość i szczęście to styl życia, to wybór niezależny od niczego. A w starym ciele może mieszkać młoda dusza. Duszom nie liczą lat.

wtorek, października 6

:)






Wracam do siebie


Macie czasem wrażenie, że jesteście innymi osobami niż na początku swojej drogi ? Drogi o tak kuriozalnej nazwie - DOROSŁOŚĆ ?
Wiem, że nie da się uniknąć zmian. Wiem także, że wszystko sie zmienia, że życie to zmiany. Dlatego my także mamy prawo do zmian i w sobie i wokół siebie.
Niektóre zmiany (te w nas) są naturalne, powstały przecież w oparciu o nasze doświadczenia, nasze przeżycia zarówno te dobre jak i złe. Zrodziły się byśmy mogli przetrwać, wpasować się do zmieniającego się świata, ludzi którzy nas otaczają i ról jakie pełnimy.

"Podlotek to dziewczyna, która jeszcze nie wie, że słabości są jej silą" 
                                                                                                               Brigitte Bardot

Mając naście lat zapisałam ten cytat w pamiętniku - zapewne przez wzgląd na moje uwielbienie do Brigitte. Czasem wracałam do owej złotej myśli, jednakże mam wrażenie, że dopiero teraz po latach rozumiem jej sens.

Jakiś spory czas temu zdałam sobie sprawę z tego, że inni nie mają tak jak ja. Dziwnie to brzmi - każdy ma inaczej, to fakt. Już tłumaczę.
Siedząc w kinie nie każda dziewczyna chlipie na "tak" mówionym drżącym głosikiem panny młodej. Że słysząc w kościele dziecięcy chór nie każdego ściska za gardło a łzy jakoś tak przypadkiem napływają pod powieki. Że komedia romantyczna absurdalnie też może być dla łez, że dziewczynka śpiewająca w programie rozrywkowym nie u każdego wywołuje tyle emocji. Że jeśli ktoś pozna i nazwie moje emocje wzruszam się do żywego, że słuchając piosenek mogę ryczeć godzinami. Że nie mogę patrzeć na schorowanych staruszków i maltretowane zwierzęta bo przygarnęłabym i jednych i drugich. Że czytając wiersze muszę wycierać oczy by doczytać do końca a każdy miły komentarz lub wiadomość na blogu wprawiają mnie w stan nieważkości. Gdy zjada mnie stres też płaczę lub gdy nerwy biorą górę. Musze się po prostu wypłakać i tyle. Czuję, że mam w sobie więcej empatii niż przeciętnie. Zawsze miałam. Ludzie chyba także to czują - obcy ludzie potrafią zwierzać mi się z problemów, czasem ktoś zapyta o radę - często ktoś zupełnie obcy. Widzę jak ludzie, najczęściej kobiety otwierają się przede mną. Rozbraja mnie to zupełnie. Pozytywnie.
Uwielbiam książki z lekka filozoficzne, o życiu, rozmyślaniu nad szczęściem, miłością i sensem. Cytuję złote myśli i mniej złote również. Wierzę w znaki na niebie. Dusza artysty w ciele "artystycznego beztalęcia" a szkoda ;)
Sporo tego.
Nastał taki okres w moim życiu, że zaczęłam się tego wstydzić. Nieraz słyszałam "bo ona to taka płaczliwa jest". A ona często w myślach powtarzała sobie "bądź twarda", "tylko nie płacz"... itd. Zazwyczaj nie pomagało. Zwyczajnie było mi wstyd. Musiało minąć trochę czasu bym zdała sobie sprawę, że to dar, coś co mnie w jakiś sposób wyróżnia. Prezent, który mogę wykorzystać i to nie przeciwko sobie jak dotychczas. Jeszcze dokładnie nie wiem jak ale wykorzystam! Emocjonalność wyssałam z mlekiem mamy. Taka jestem. Wrażliwa i tyle. Może właśnie ten stan pomaga mi pisać to co czuje i myślę.
Chyba to właśnie chciała przekazać Pani Bardot. Siła tkwi w tym czego się w sobie obawiamy. Siła tkwi w tym czego się boimy, wstydzimy. Ukrywamy to, co nadaje nam indywidualność, bo łatwiej zlać się z tłumem. Dobrze jest obrócić myślenie o 360 stopni i swoje słabe strony postarać się przekształcić w mocne.
Dlatego postanowiłam być rybakiem i ze swojego morza słabości wyłowić największy atut i więcej go nie utopić.

Jest jeszcze jedna rzecz.

Jakiś czas temu rozmawiając z przyjaciółką usłyszałam "kurcze, byłaś taką romantyczką". I wiecie co ? Zapomniałam o tym. Tak po prostu. Przytłoczyła a nawet zamroczyła mnie codzienność. Mając 10 lat, wertując wiersze,  spisywałam do pamiętnika "te moje". Wierzyłam w miłość po grób i tajemnicze połączenie dusz, we wspólne czytanie książek wieczorami, miliony kolacji przy świecach i tryliardy spojrzeń w oczy. Chciałam tak jak Ally Mcbeal z ukochanym masować sobie wzajemnie stopy :P i wiedziałam, że Urszula w swoich piosenkach wie co śpiewa! Ba! Wierzyłam w każde jej słowo! Kurcze chyba nikt nie zna słów tylu polskich piosenek na pamięć ?! Zwłaszcza ballad ... Może się wydawać, że opisuję stan zauroczenia ale ja naprawdę w to wierzyłam ... W cuda :)
Wtedy taki romantyzm też zdawał się być anomalią - może dlatego podświadomie go w sobie ukryłam ? Szkoda, że tak głęboko - zapomniałam gdzie go schowałam ! Jakimś cudem pozostały po nim piosenki, wiersze, uśmiech i westchnienie przy każdym cytacie, wierszu, myśli przeczytanej w internecie, mediach. Miewam też inne przebłyski - kiedy chłopcy mieli kilka tygodni potrafiłam chwycić za grzechotkę, zrobić z niej mikrofon i śpiewać Bajora wniebogłosy, nie wspomnę już o rzeczach, które od urodzenia recytowała im rodzicielka.

Chyba fajnie byłoby wrócić do korzeni. Do tego jaka byłam. Teraz też jestem sobą, bo jestem, oczywiście. Otwieram jednak drzwi swojej duszy, które kiedyś zamknęłam. WRACAM DO SIEBIE.

PS na przeszkodzie nie stoją ani czas ani miejsce. Bycie osobą dorosłą, mamą romantyczką i cholernie wrażliwą, dojrzałą kobieta zmienię na wielki, przeogromny plus. A synów uprzedzę, iż będę płakać - zapewne najgłośniej na wszystkich szkolnych uroczystościach. Na razie szkolnych, później się okaże ;)