sobota, sierpnia 29

Kawa. Pijesz ?



Sącząc któregoś dnia poranną kawę przypomniało mi się pytanie Julii - Pisałaś, że starasz się unikać kawy, napiszesz dlaczego ? Odpisałam.
Niby znałam odpowiedź ale w zasadzie jedyną rzeczą, którą na sto procent wiem o kawie jest to, że kocham jej smak i zapach. Reszta to - jak mówią ciuchcie w ulubionej bajce Ryjków - "bujdy na resorach".
Pozostaje jeszcze jedna bezdyskusyjna kwestia.
Poranek bez kawy ? A do ciasteczka bo upiekłam ... Tylko latte bo słaba ... A to zapach tak kusi ...
NIE DA SIĘ ;)
Więc tak naszło a z weny nie należy żartować :) postanowiłam zakasać rękawy i dowiedzieć się to i owo na jej temat.

Spisałam to, co znalazłam i tym się z Wami dzielę.


 Właściwości kawy i plusy jej spożywania:
  • Kawa jest ogrzewająca, oznacza to, że wypycha energię i krew w kierunku głowy i ku zewnętrznym częściom ciała. 
  • Stymuluje działanie umysłu, ponieważ w swoim składzie zawiera kofeinę. Działa pobudzająco na ośrodkowy układ nerwowy. Ponadto wpływa na wzrost koncentracji i uwagi oraz poprawę koordynacji ruchowej a także zmniejsza uczucie zmęczenia, poprawia nastrój i zwiększa odczuwanie przyjemności. A wszystko za sprawą działania kofeiny (a raczej tego w co się przekształca w organizmie - teofiliny i teobrominy) na zwiększenie wydzielania neuroprzekaźników tj. dopamina, serotonina, acetylocholina i noradrenalina. Jej pobudzające właściwości były przez wieki wykorzystywane do wybudzania się po ciężkiej czy nieprzespanej nocy, trzeźwieniu po zatruciu alkoholowym jak również przedawkowaniu narkotyków. 
  • Zwiększa przepływ krwi przez nerki - działanie moczopędne. Z tego względu powinniśmy pilnować odpowiedniego nawodnienia ciała -  pijąc kawę często wydalamy więcej wody niż przyjmujemy.
  •  Za sprawą wysokiej zawartości błonnika pobudza perystaltykę jelit, dlatego działa jako środek przeczyszczający. Dzięki tym właściwościom oczyszcza jelito przeciwdziałając zaparciom. Jednakże niewskazane jest spożywanie jej u osób z chorobą wrzodową żołądka i dwunastnicy - zwiększa wydzielanie kwasu solnego poprzez drażnienie komórek okładzinowych żołądka.
  •  Pomaga przejść okres ociężałości po zjedzeniu zbyt tłustych, ciężkostrawnych pokarmów.
  •  Ma wpływ na ciśnienie tętnicze krwi oraz częstość rytmu serca (działanie kofeiny). Wbrew opinii, którą zyskała - kofeina nie podnosi, a wręcz obniża ciśnienie tętnicze krwi dzięki zmniejszaniu napięcia mięśni gładkich naczyń krwionośnych. Jednocześnie poprzez wydzielanie adrenaliny zwiększa częstość uderzeń serca na minutę, co może wywoływać uczucie pobudzenia. Sama kofeina nie wpływa na gospodarkę lipidową organizmu, czyli jeden z głównych czynników ryzyka chorób sercowo-naczyniowych. A wzrost ryzyka zapadalności na choroby sercowo-naczyniowe zależny jest od rodzaju i sposobu produkcji samej kawy i wynika z właściwości innych związków chemicznych w niej zawartych.
  • Okłady z kawowych fusów przyspieszają leczenie siniaków oraz łagodzą miejsca po ukąszeniach owadów.
  • Kofeina przyspiesza przemianę materii oraz pobudza spalanie tkanki tłuszczowej, dlatego bardzo często jest składnikiem preparatów do zwalczania cellulitu. 
  • Rozszerza oskrzela (kofeina) rozkurczając mięśnie gładkie oraz zwiększa częstość nabieranych oddechów. Osłabia objawy astmy.
  • Zawarte w kawie antyoksydanty mogą chronić organizm przed tworzeniem się reakcji wolnorodnikowych odpowiedzialnych za powstawanie komórek nowotworowych.
  • Kwasy organiczne zawarte w kawie działają korzystnie na system odpornościowy np. poprzez obniżenie ilości histaminy, substancji wywołującej stany alergiczne.
  • Kawa a choroba Alzheimera - badania podają, iż u osób z łagodnymi zaburzeniami pamięci, które piją ok. 3 filiżanek kawy dziennie nie rozwinie się choroba lub przynajmniej jej rozwój będzie opóźniony. (Co najmniej u 15 % pacjentów z łagodnymi zaburzeniami pamięci w ciągu roku rozwija się pełnoobjawowa choroba Alzheimer).
  • Inne badania dowodzą, że kofeina nie tylko pomaga zapobiegać chorobie Parkinsona lecz także zredukować w pewnym stopniu objawy u osób już chorych. "Kofeina wydaje się zapobiegać zaburzeniom sygnałów nerwowych występujących przy chorobie Parkinsona".
  • Skuteczna w leczeniu  migreny o etiologii naczyniowej.
  • Lewatywy z kawy nadal uznawane są za najbezpieczniejszą metodę jej wewnętrznego zastosowania. Mogą mieć zbawienny wpływ w przypadku leczenia choroby nowotworowej. (Intensywne leczenie nowotworu obciąża wątrobę, dlatego tak ważne jest jej odtruwanie. Tu pojawia się właśnie ten zbawienny wpływ lewatywy, która pobudza wątrobę  a ta zaś "wyrzuca toksyny" poprzez przewody żółciowe). Dodatkowo lewatywa z kawy wspiera dializę toksycznych substancji z krwi poprzez ścianę jelita grubego.


Przyjrzyjmy się minusom spożywania kawy:

  • U osób pijących kawę o ok. 20 % wzrasta prawdopodobieństwo wystąpienia raka dróg moczowych i pęcherza moczowego (inne źródła podają, iż kawa poprzez swoje właściwości moczopędne zmniejsza ryzyko wystąpienia nowotworu pęcherza moczowego).
  • Picie kawy podczas ciąży zwiększa ryzyko poronienia oraz wad wrodzonych płodu - twierdzenie to odnosi się do dużej ilości wypijanej kawy. Umiarkowane spożycie kawy jest "bezpieczne" natomiast nadużycie wypijanych filiżanek tego napoju może szkodzić zarówno ciężarnej jak i nienarodzonemu dziecku. W organizmie kobiety w ciąży metabolizm kofeiny jest znacznie wydłużony przez co utrzymuje się ona dłużej. Pamiętajmy, że kofeina oraz metabolity przechodzą swobodnie przez łożysko do płodu.
  • Spożywanie kawy wiąże się bezpośrednio z rakiem trzustki i atakiem serca - im większe ilości wypijanej kawy tym większe ryzyko wystąpienia.
  • Podwyższa poziom cholesterolu, za co odpowiedzialne są diterpeny, jednakże ich zawartość zależna jest od rodzaju kawy i sposobu zaparzania. Największą zawartość tych związków znajdziemy w kawie parzonej po turecku oraz zalewanej wrzątkiem. Mniej szkodliwa jest kawa filtrowana przez filtr papierowy i kawa rozpuszczalna.
  • Kawa zawiera kwas, który wytrawia kosmki jelita cienkiego, przez co zostaje utrudnione przyswajanie składników pokarmowych. Pojawia się niedobór wapnia i innych minerałów.
  • Kofeina wypłukuje wapń oraz magnez z układu kostnego, czyli sprzyja rozwojowi osteoporozy. Badania wykazały, iż jedna filiżanka mocnej kawy wypłukuje ok. 5 mg wapnia na dobę a wypita kawa podczas posiłku składającego się z mięsa może zmniejszyć przyswajalność żelaza nawet
    o 40 %.

Pamiętajmy, że kawa nie dostarcza organizmowi energii lecz stymuluje tylko jego układ nerwowy sabotując przekazywanymi sygnałami: "zmęczenie zlikwidowane, działamy dalej".


 Po jaką kawę sięgać ?

Ilu kawoszy tylu zwolenników oraz przeciwników. Kawa rozpuszczalna (instant) posiada niewątpliwie walory praktyczne a głównym z nich jest szybkość przygotowania i brak fusów. Aby taka powstała, ziarna kawy poddaje się długotrwałym i złożonym procesom technologicznym. Używa się rozpuszczalników na bazie ropy naftowej do usuwania kofeiny oraz innych chemikaliów, by przekształcić ją w łatwo rozpuszczalną.
Korzystniejsza dla zdrowia wydaje się kawa mielona. Lecz oleje w niej zawarte szybko jełczeją po zmieleniu, dlatego najlepiej stosować pochodzące z ekologicznych upraw całe ziarna kawy, zmielone przed zaparzeniem. Dlaczego z upraw ekologicznych ? Ponieważ przy produkcji kawy stosuje się niebezpieczne substancje chemiczne - trujące opryski herbicydami i pestycydami.

Aby zmniejszyć szkodliwość kwasów zawartych w kawie można nabywać kawę już odkwaszoną lub zaopatrzyć się w ekspres, który usuwa szkodliwe kwasy metodą "zimnej wody".
Można także sporządzić taką kawę samodzielnie:
Wymieszać w szklanym naczyniu 30 g świeżo mielonej kawy z 8 filiżankami wody. Umieścić mieszaninę w chłodnym miejscu na 16 godzin. Przecedzić płyn przez filtr papierowy, przelać do naczynia i szczelnie zamknąć. Tak przygotowany koncentrat można przechowywać w lodówce do dwóch tygodni. Aby przygotować kawę potrzeba 1-2 łyżeczki naszego koncentratu/ekstraktu  oraz 250 ml gorącej wody, po wymieszaniu kawa nadaje się do spożycia.

 "Bezpieczna" dawka kofeiny dla osoby dorosłej wynosi ok. 600 mg na dobę - jakieś 2-3 filiżanki. Dla kobiety w ciąży 300 mg na dobę.
Obserwuje się reakcje niepożądane m.in. pobudzenie, niepokój i lęk, nerwowość, zaburzenia snu, drżenie rąk, kołatanie serca. Dawka śmiertelna dla zdrowego dorosłego człowieka wynosi ok. 10 g lub 150 mg na kg masy ciała. Śmierć wywołana jest przeważnie ciężkimi zaburzeniami rytmu serca (migotaniem komór).

"Regularne przyjmowanie kofeiny powoduje wytworzenie się tolerancji na jej działanie i z czasem uzyskanie tego samego efektu pobudzającego wymaga zażywania coraz większych dawek".

Oczywiście tak jak we wszystkim na świecie i tutaj obserwuje się plusy oraz minusy. Jeśli nie wiemy, który argument mocniej do nas przemawia a do tego naukowcy nie są w stanie jednoznacznie określić: pić czy nie pić ... Pozostają dwie najlepsze i najlepiej współgrające ze sobą zasady.
Złoty środek i zdrowy rozsądek.











Źródła:
Bator J. "Zamień chemię na jedzenie"
Pitchford P. "Odżywianie dla zdrowia", Wydanie 3, Dodruk 2014
http://www.punktzdrowia.pl/zdrowie/w%C5%82a%C5%9Bciwo%C5%9Bci-biologiczne-kofeiny
https://www.dobrydietetyk.pl/czytelnia/182/mala-czarna/
http://www.poradnikzdrowie.pl/ciaza-i-macierzynstwo/ciaza/kawa-w-ciazy-jaki-wplyw-na-ciaze-ma-picie-kawy_35126.html
http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,391166,kawa-moze-pomoc-zlagodzic-objawy-choroby-parkinsona.html

wtorek, sierpnia 25

Blues bujany



Od pięcioletniej dziewczynki ściętej na boba czuję miętę do BLUESA BUJANEGO a on do mnie. Cała ja. A tą wersję kocham szczerze. 

Nie tylko ja bo od czasu do czasu bujamy się w czwórkę. To są TE chwile. 
Bujajcie się jak najczęściej :)

środa, sierpnia 19

Na huśtawce



Poszłam z chłopcami na spacer. Niby nic. Dzień jak co dzień. Spacer jak każdy inny. Matka jak to matka. Dzieci jak dzieci. Dokładnie. Prosty spacer. Aczkolwiek symboliczny.
Pchając ten konkretnie ważący już czterokołowiec stwierdziłam, że pójdę na plac zabaw. Zaryzykuję ! Ot bohaterka ze mnie. Pomyślicie pewnie, że też mi wyczyn ale uwierzcie - nie jest sprawą prostą w bezpieczny sposób ogarnąć dwójkę żywych chłopaczków na kawałku wolnej przestrzeni. Którzy ponadto uwielbiają:
uciekać mamie,
uciekać bratu,
uciekać w przeciwległe strony,
uciekać co sił w nogach i śmiać się przy tym w niebogłosy (z matki zapewne).
Podjechałam więc. Zaparkowałam. Poczekałam aż zwolnią się dwie huśtawki dla najmłodszych. Spokojnie wsadziłam jednego, potem drugiego. Rozhuśtałam te uśmiechnięte ud ucha do ucha twarzyczki. Drące się ze szczęścia, śpiewające coś czego matka zrozumieć choćby po chińsku pełną gwarą rozmawiała, nie potrafi. Za to brat, jako że bliźniak nawet w tym samym języku odpowie.
I tak bujam i bujam i patrzę kątem oka, że huśtawka dla starszych dzieci zdaje się być wolna. Rozejrzałam się pobieżnie czy aby miejsca jakiemuś dziecku nie zabiorę a co za tym idzie wstydzić się nie będę musiała, tłumacząc rzewnie rodzicowi, dlaczego miejsce na huśtawce jego potomkowi zająć sobie pozwoliłam.
Teren czysty - pomyślałam. Rozhuśtałam mocniej moje dwa stwory. Robiąc kroki w stronę huśtawki przeleciało mi przez myśl jeszcze - co jakbym się na ową huśtawkę nie zmieściła ? No jak to co? Ubaw mieliby wszyscy, ze mną na czele. Matka polka idealna podskakując na próbę ujarzmienia bujadła - z gracją spadała tyłkiem na piasek.
Udało się jednak. Zaczęłam się huśtać coraz mocniej i wyżej. Kurde, tego się nie zapomina !
Wyprostowałam ręce, odgięłam głowę do tyłu, otworzyłam oczy i ... poczułam się jak kiedyś. Jak dziecko ?! Dreszcz emocji, fala radości, motylki w brzuchu i uśmiech na twarzy.
I gdy tak się huśtałam, zerknęłam na dwie kobiety siedzące na ławce nieopodal. Szeptały coś i patrzyły w moją stronę. Dotarło do mnie, że przecież MATCE NIE WYPADA... Jak można się tak zachowywać ?  Jak można mieć szeroki uśmiech na twarzy i szaleć ze swoimi dziećmi ? Jak można skakać, tańczyć i śpiewać ? KOBIECIE NIE WYPADA ... Kobieta, która rodzi dzieci musi być poważną, pozbawioną zabawy i zabawek piastunką ogniska domowego.
Co innego mężczyzna. Mówią przecież, że faceci są jak dzieci tylko zabawki im się w ciągu życia zmieniają. Niby nic, prosta myśl a tak wiele oddaje. Kobiety nie są jak dzieci, nie mogą. Nie mają zabawek, nie mają fun'u. Dziewczynki tak ale nie kobiety. Kobiety w momencie zostania matkami tracą prawo do zabawek... Tracą prawo do zabawy.
Nie zgadzam się na to. Nie zamierzam zmieniać swojej spontaniczności na uwierające myśli bo nie wypada. Chcę tańczyć w deszczu i nie myśleć czy nabawię się kataru, skakać przez fale, budować zamki z piasku, huśtać się do znudzenia, rysować kredą bazgroły na chodnikach, śpiewać na cały głos nie tylko pod prysznicem, przeleżeć niejedną noc pod gołym niebem i nie rozważać na temat senności i niewyspania, czytać książki do białego rana czy po prostu hulać po polu i pić słynne kakao.
Owszem jestem matką, może (nie)idealną ale najlepszą jaką być mogę, a pod powłoką matki/kobiety skrywam dziewczynę, która kocha beztroskę i ... dobrze jej z tym.








niedziela, sierpnia 16

Trochę wspomnień z tamtych dni




Jeśli ludzie byliby aniołami, ona byłaby jednym z nich. Aczkolwiek całe szczęście, że nie ma skrzydeł, inaczej byśmy się nie poznały.
(Na końcu będzie wyjaśnienie).

Tak to właśnie w życiu bywa, że jeśli nagle brakuje tchu, kiedy jest tak ciężko, że myślisz sobie - koniec świata, wtedy dzieje się coś mistycznego, ktoś zapala światełko. Maleńki ogienek, który zowią nadzieją.

Wraz z odwiedzinami K. wróciły wspomnienia. To jedne z tych nieokiełznanych, wywołujących skurcz żołądka i ogromny, duszący ucisk w gardle. Już nic dzisiaj nie przełknę...

Cofnę się prawie 1,5 roku wstecz.

13 marzec: - Ł. chyba coś jest nie tak - zadzwoniłam czując dziwne skurcze w swoim 33 tygodniowo-ciążowym brzuchu.
Zostałam przyjęta na oddział. Skurcze porodowe wywołała lekarka, badając. Porodówka. Jak na bliźnięta to " i tak dobry tydzień". Skurcze ustały. Ze szpitala już nie wyszłam. CC wykonano w 36 tygodniu.

Nocki na pachnącym nowością, wygodnym fotelu spędzone, karmiąc piękne, idealne, bezkolkowe dziecięcia. Słodkie buźki w różach lub błękitach spowite. Balony, girlandy, serpentyny... Tłumy gości z podziwem i gratulacjami, parapety bez aksamitów, zapach ciasta z piekarnika właśnie wyjętego... z mamą czystą, uśmiechniętą ... piękną, śliczną, higieniczną. Wyobraźnia potrafi płatać figle...
Taką siebie widziałam, taki obraz wyimaginowany się w mej głowie uroił.

Ciąża od początku łatwą nie była. Ciąża bliźniacza = ciąża zagrożona. Mdłości, omdlenia, totalny bezsił i bezmoc, masa leków, miliony badań, nakaz leżenia, oceany myśli i stresu, obwinięcia pępowiną, by się potem odwinąć, od specjalisty do specjalisty wędrując. Ciąża swoim życiem żyjąca chodziła ścieżkami, których nie znałam, na moje spokojne wejść nie chcąc, za namową lub prośbą, na nakazy nie bacząc nawet, bezczelnie.
Kobieta przejdzie wszystko. Byleby tylko swoje wymarzone mieć już w ramionach. I tak tulić i tulić nieskończenie.

Ostatni tydzień w szpitalu. Mocne skurcze co drugi dzień wyciszano lekami bo "dla dzieci im dłużej tym lepiej". Wiem to teraz i wiedziałam wtedy. Wiedziałam, kiedy woda zaczęła się zupełnie zatrzymywać, kiedy nerki powoli odmawiały filtracji, kiedy nogi rękoma podnosiłam na łóżko, słysząc od innych "całe szczęście, że nie jestem w bliźniaczej". Wiedziały co mówią. Wchodząc na wagę dzień przed porodem (tak, dla mnie cc też jest porodem)  z wyrazem nieukrywającym zdumienia dobiłam do 30 kg, nadwagi ;). W ciągu 2 tygodni. Całkiem niezły wynik. Ledwo chodziłam, dosłownie.

25 marca
Na cięcie czekałam leżąc na korytarzu porodówki 7 godzin. O północy opuszczając porodówkę/wybudzeniówkę. Nigdy nie zapomnę min położnych mówiących "proszę się teraz przełożyć z łóżka na łóżko". Trauma. Bez pomocy, bez chęci chociaż, bez cienia współczucia, bez krzty uśmiechu. (Ł. blady z przerażenia też nie mógł pomóc, takie zasady). Bez sił totalnie przeniosłam swoje cielsko, inaczej nie jestem w stanie tego opisać. Światła pożółkłe, mrugające i ten paskudny korytarz o 12 w nocy.
Cisza, spokój i ja. Bezsilna, przerażona z dwójką istot leżących obok. Zależnych tylko ode mnie, wtedy, na zawsze.

Dwa dni w szpitalu - katorga. Syny wyczuły sytuację i w tym calutkim zamieszaniu nie wyli do księżyca, jedząc co 3 godziny butelkowe jedzenie, nie łapiąc mocnej żółtaczki nawet.
Butelkowe ?! Laktacyjna była, poinformować mnie, że dwójkę da się nakarmić na raz. Że na luzie ...  - Fajnie kobieto - pomyślałam ze łzami. Super, że się da... Tylko jak nakarmić choć jedno ?
Na trzeci dzień rano pozwolono nam wyjść.
Wróciliśmy do domu, położyliśmy zawiniątka na łóżku i ... dalej nic praktycznie nie pamiętam. Byłam obolała i skopana fizycznie, psychicznie, jakkolwiek. Przetrwaliśmy pierwszą noc.
Na drugi dzień przyjechała moja mama. Była z nami miesiąc. 30 dni ratowała mi życie. Nie spałyśmy, nie jadłyśmy, chyba, że Ł. zrobił i podał. Dnie były nocami, noce dniami.
Pierwszy ten najważniejszy, najpamiętniejszy spacer spędziłam na ocieraniu łez.
Płakałam zamykając się w łazience by choć na chwilę pobyć sama, by złapać oddech, wyjść, uśmiechnąć się i starać się nie poddawać. Nie było odwiedzin, rozmów telefonicznych. Mój świat stał się nowym mikroklimatem. Czułam, że dla mnie czas się zatrzymał, że wszyscy wokół oddychają, żyją a ja nagle ten oddech straciłam. Każdej nocy marzyłam o kolejnym dniu, bo te jakoś mijały choć monotonnia dawała się we znaki.
Zła na siebie w dodatku, że nie jestem twarda, że nie spełniam oczekiwań, wyobrażeń... Swoich! Bo kogo ... ?

Pierwsze odwiedziny. N. poinformowałam - przychodzisz ale nie pytasz o mnie, nie ma tematu, tylko dzieci.
Zmierzchało gdy weszła, dostała Tobiasza na ręcę i zamarła ze łzami i przerażeniem jednocześnie. A ja milczałam bojąc się wybuchnąć płaczem. Nie zatrzymałabym go wtedy. Minuty ciszy, minuty miłości, które zapamiętam na zawsze.

Kolejne odwiedziny już jakoś poszły, lecz za każdym razem gdy ktoś wychodził, budził się we mnie cień zazdrości, że idzie GDZIEŚ, a ja tkwię.

Chłopcy nie spali razem. Jeśli jeden się budził, drugi zasypiał. Spali mało. Nocki były kiepskie a ja w każdą modliłam się by nie obudzili się razem, bo jak mam takie maleństwa równo nakarmić... ? Serce pękało z przymusu wyboru i przerażenia w ogóle.

Nie odpisywałam na sms, nie rozmawialam z nikim. Ponadto dobre rady "śpij jak dzieci śpią", "wyjdź do ludzi", czy stwierdzenia "dwa czy jedno, mała różnica tak i tak jest ciężko" waliły jak bomby na Hiroshimę. Nienawidzili spacerów, po obudzeniu (max pół godziny) biegłam pędem do domu by przygotowane butelki podać do dwóch kiwających się ryjków, przerażona tym, że jeszcze tak pić nie mogą... Ale co miałam zrobić. Tylko dubeltowy rodzic wie jak rozrywa serce na milion kawałków kiedy wybierasz, którego nakarmisz a który poczeka, którego pierwszego przewiniesz, wykąpiesz. Odwieczna walka z czasem. Wszystko dopracowane, doplanowane, wykańczające. Kombinowanie, pośpiech, myśli jedz serce bo braciszek czeka czy błagam synku pospiesz się a na dobicie słyszysz płacz drugiego i nie możesz zrobić zupełnie nic, tylko mówić lub śpiewać. I tak śpiewasz z nadzieją, że choć na chwilkę się uspokoi.
Rola podwójnej mamy nie jest macierzyństwem, to szkoła życia. Szkoła przetrwania. Walka ze sobą, z czasem, z czymś na co się nie ma wpływu. Brakowało czasu na wszystko, nawet na szczęście.
Nie jadłam prawie nic, chleb posmarowany masłem stał się rarytasem, o wodzie przypominało mi się wtedy gdy słabłam, po kilku tygodniach doszłam do tego, ze z odwodnienia.

Pytana teraz jak to ogarniam ? jak sobie daję radę ? ... na myśl o tamtym odpowiadam ciężko ale bez porównania. Jest o niebo lepiej. Teraz jestem szczęśliwą mamą, szczęśliwych dzieci. Bawię się, wygłupiam, czytam książki, dostaję na głowę, gotuję 4 posiłki dziennie, padam na twarz, spaceruję, kąpię, klnę po 8 kupie wycieranej z ..., tłumaczę, że bić się nie wolno, że skakać z regału nie można, że muchy są bleee, tańczę, śpiewam, recytuję ... i tak ogarniam wszerz, wzdłuż i na ukos, podwójnie. Marudząc nierzadko. Jestem zmęczona, wykończona ale przeszczęśliwa.

Dobrze, że przeszłam tamto. Szkoła, dzięki której jestem silniejsza, pewniejsza i twardsza. Wiem, że przetrwam wszystko, że czas jest po mojej stronie, że wszystkiego się nauczę i ze wszystkim dam radę.

W końcu (jak to kiedyś przeczytałam i nie raz usłyszałam): "Bóg wie komu zsyła bliźnięta".

W tym całym mętliku, w matni mojego macierzyńskiego mikroklimatu pojawiły się dwie osoby, zupełnie przypadkiem, które "uratowały mi tyłek" - tak często to powtarzam, że stało się cytatem. Były tlącym się światełkiem. Dały największy prezent, jaki wtedy mogłam dostać. Czas dla siebie. Dzięki nim, raz na kilka dni mogłam zamknąć się w pokoju (dosłownie na 7 godzin), pobyć sama ze swoimi myślami, złapać oddech, naładować baterie, zasnąć jak dziecko i marzyć o przyszłości.

I warto było marzyć, bez marzeń wtedy nie byłoby wyśnionego dziś. 


(wpis chaotyczny jak dzisiaj moje myśli)













środa, sierpnia 12

Kasza jaglana



Zacytuję siebie ;)...
"nie bez powodu powiadają, że jest królową. Czy to ważne, że kasz ? Moje serce skradła, z wzajemnością. Królowej nie wypada, marnować".

Mowa o KASZY JAGLANEJ 

Miałam rozpocząć od opisania jej właściwości ale zacznę lepiej od przygotowywania na wypadek, gdyby komuś nie chciało się doczytać do końca ;)

Przygotowanie w zasadzie bardzo proste, jednakże wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do gotowania odmierzonych 100 g w foliowych torebeczkach. Sama tak gotowałam i nie tylko kasze. Wszystko było okej dopóki nie wpadła mi w ręce jaglanka. Naczytałam się, że zdrowa, że super, że pyszna. 
Ugotowałam i ... zjeść łyżki nie mogłam. Wyszła z tego gorzka, niesmaczna, posklejana breja. A ja stałam zastanawiając się  - jak to można jeść ?! Ba! Jak to dzieciom podać ? I przemycałam dosłownie tam gdzie mogłam, tam gdzie smak czegoś eliminował gorycz. 

Aż któregoś pięknego dnia oświeciła mnie A. Opisała dwa sposoby przygotowania. Wybrałam lepszy dla siebie. 

Takie to proste. Sami zobaczcie!

Odmierzam pewną ilość kaszy np. pół szklanki.
Wrzucam do garnka i podgrzewam = prażę kilka minut na średnim ogniu, co jakiś czas potrząsając garnkiem by się za bardzo nie spiekła. 
Lekko zmieni kolor, zacznie intensywnie pachnieć. Będziecie wiedzieć, że to już. Daję słowo. (Prażąc nie tylko eliminujemy gorycz lecz także bakterie, pleśnie oraz inne drobnoustroje oraz nadajemy sypkość po ugotowaniu).
Wtedy zalewam wodą w stosunku 2:1 (W przykładzie cała szklanka wody).
Zmniejszam ogień do minimum, przykrywam i gotuję to całkowitego wyparowania wody. (Jakieś 10- 15 minut). Nie mieszam.
Kasza wychodzi sypka i pyszna - dzięki temu stanowi bazę do różnych posiłków. 
Ja na przykład jem na śniadanie dorzucając owoce bądź warzywa i zawsze odrobinę oleju. 
Dzieciom podaję na obiad lub jako składnik dodatkowy do pulpetów, placuszków itp.

Jeśli lubicie, posólcie wodę przed gotowaniem. Dla mnie jest zbędna. 

A teraz troszkę faktów o naszej królowej:
 - oczyszcza organizm z nagromadzonych toksyn
 - bogata w żelazowitaminy (w tym z grupy B) oraz sole mineralne
 - daje nam siłę na długie godziny, ponieważ stopniowo uwalnia energię
 - jest świetnym ODKWASZACZEM organizmu
 - usuwa wolne rodniki, czyli jest antyoksydantem (będziemy młodzi, piękni i zdrowi)
 - a od strony Medycyny Chińskiej  - usuwa nadmiar wilgoci z organizmu

Jeśli coś jest niejasne chętnie rozwinę temat. Śmiało piszcie i pytajcie. 







wtorek, sierpnia 11

Zrównoważona wariatka




Znów jaglanka "poszła" do tych rozpoczętych, nieskończonych.
Wrócę. Po pierwsze obiecałam a po drugie nie bez powodu powiadają, że jest królową. Czy to ważne, że kasz ? Moje serce skradła, z wzajemnością. Królowej nie wypada, marnować.

Ale nie o jaglance tym razem wspomnieć miałam zamiar.

Zalogowałam się.  Pomyślałam naskrobię coś. Patrzę a tu taaaakaaa liczba.


                                                                          1699


Od 22 lipca do dzisiaj tj. 11 sierpnia MOJEGO BLOGA przeczytała jakaś zatrważająca liczba osób !!! 1699 !!! Pomyślałam -  w zasadzie dla innych blogerów to kropla w morzu, jakaś maleńka i słona, a ja się cieszę głupia... No i jestem głupia bo wzruszyłam się jak nie wiem. Wolę być sobą, głupią sobą i doceniać takie chwile. I marzyć po cichutku by było ich jak najwięcej. Zrobiłam zdjęcie  - kiedyś do niego wrócę. I pewnie znów łezka podpłynie pod powiekę.


Nie jestem w stanie (nie pozwalam, nie mogę) wrócić do dawnego toku myślenia. Odkąd przestawiłam się na spełnianie marzeń i podróż do wnętrza siebie wszystko zaczęło się dziać. Czuję, że żyję. Czuję, że łapię powietrze. Chciałam zrobić krok w stronę  nieba. Jeden maleńki, pewny krok. Stąpniecie, z którego byłabym dumna. A nieświadomie zrobiłam ich kilka i to pełnymi stopami. Powoli i z rozwagą. W końcu nie biegłam donikąd, mijając każdy dzień od tak sobie, zatęskniając wieczorem do NICZEGO. Wiara w siebie i pewność kierunku naprawdę dają wytchnienie. Przynoszą niesamowitą ulgę, łzy szczęścia, nierzadko.

I jeszcze jedno... Czasem macie marzenia lub tą właśnie pewność. Lecz mówicie to zbyt delikatnie, zbyt niepewnie lub cicho. Nikt was nie usłyszy. Kiedyś mruczałam pod nosem. Mruczałam o chcę, chciałam, chciałabym. I nikt, zupełnie nikt nie słyszał. Nawet jeśli dał szansę i wytężył słuch, nawet jeśli w jakimś stopniu chciał pomóc, to ... Zastanów się co mruczeniem wysyłasz w świat ? Jaką informację kreujesz ? Żadną ? Przekonałam się właśnie, że jeśli się czegoś na maksa pragnie nie wystarczy miauczeć (i odhaczać, że się powiedziało głośno ) a później czekać w nieskończoność na nigdy. Trzeba krzyczeć wszem i wobec, zawsze i wciąż. Niech wszyscy wiedzą o twojej pewności. O tym, że się nie poddasz, że nie zawalisz, że spróbujesz, że chcesz, że bardzo bardzo chcesz. Zakasaj rękawy i działaj. Nawet jeśli na początku miałbyś tylko stać bojąc się ruszyć stopę do przodu, to w końcu znudzi ci się trzymanie jej w powietrzu. A może ktoś zauważy jak się starasz, jak wierzysz albo po prostu zrobi mu się żal i postanowi pomóc ;) ale wtedy nigdy się nie cofaj ... Szkoda stania z nogą w górze 😉
Piszę z własnych obserwacji. Teraz krzyczę. 

Wracając do danych statystycznych ;)  Czuję, że moja otwartość i szczerość trafiają do kogoś. Znalazłam tę nietuzinkową grupkę, której chce się czytać moje myśli. Może jesteście w podobnej sytuacji, może szukacie swojego miejsca na ziemi a może już dawno je znalazłyście, może po prostu kibicujecie albo myślicie o mnie wariatka z aspiracjami ... Hehe ... Wariatka. Zdecydowanie ! 

Musiałam zwariować by w końcu stać się zrównoważoną.







niedziela, sierpnia 9

Idealna przy okazji

   

             W mediach stało się ostatnio popularne pokazywanie twarzy bez makijażu. Piękne aktorki, zgrabne modelki, olśniewające celebrytki. Robią beztapetowe selfie pragnąc walczyć ze stereotypami przymusu świecenia jak gwiazdy na kinowym niebie, w bezkresie fleszy i reflektorów. Wszak są ikonami ! Nie wypada nie błyszczeć ! Jeśli tylko fotografowi uda się zrobić zdjęcie takowej "szarej myszce" - bo bez makijażu, od razu na łamach gazet ukazują się zdjęcia i komentarze ! Chora, załamana, ma problemy emocjonalne, bierze narkotyki, alkohol albo wszystko bierze ! Jaka brzydka,  szkaradna, tak się maskować! A fuuu a bleee !!! 

Tymczasem każda z nas "zwykłych śmiertelniczek" zakłada maski. Każda chce wyglądać ładnie, atrakcyjnie a przynajmniej nie wywoływać pytań w stylu: Jesteś chora ? Albo Nie wyspałaś się ? (naprawdę zdarzyło mnie się słyszeć). 

Z takim też gwiazdorskim zapałem popełniłam wczoraj przygotowania do wesela, na szczęście nie swojego.
Trzy godziny przed - latania, kilka dni szukania stroju - w konsekwencji pożyczenia, jeden lakier do włosów, makijaż "nie do zdarcia" w 35 stopniowym upale, dziesiątki wyrwanych włosów, cztery poduszki wypełniające, samoopalacz, dwa prysznice i ok dziesięciu wypowiedzianych kur@&. 

Czy było warto ? 

Było ! W pogoni za codziennością nie pamiętam kiedy poświęciłam SOBIE tyle czasu. Staram się przypomnieć kiedy byłam tak zadbana i wypacykowana. Wiem, że nie potrzebuję tego na co dzień ale wiem też, że od czasu do czasu, koniecznie ! Zapomniałam o tym ?
Ł. wczoraj zerkający, by wreszcie powiedzieć - Dawno nie miałaś szpilek na nogach co ? Oraz moje - Jakieś 2 lata - dają obraz sytuacji.

 Nie chodzi o urodę, o dowartościowywanie makijażem i strojem. Make up jest tylko przenośnią. Metaforą potrzeby robienia czegoś dla siebie, podobania się sobie, zadbania o siebie. 

Nie mam zamiaru swą codziennością dziurawić szpilkami drewnianej posadzki, malować się w biegu do spożywczaka, golić nóg dwa razy dziennie czy używać push up'a od rana do nocy. 

Raz na jakiś czas zrobię domowe spa, zdradzę domowe dresy, zamienię kapcie na szpilki, uśmiechnę się do siebie w lustrze i .... pójdę !



środa, sierpnia 5

Szczęściara


     
        Chyba naprawdę mam szczęście do ludzi. Zawsze jakoś tak nie zwracając uwagi, czasem zupełnie przypadkiem a czasem mniej, szczęściu pomagając troskliwie, przyciągam do siebie ludzi. Wspaniałych.

Pomocnych, cierpliwych, ciepłych i oddanych. Mała garstka istot, które spotkałam na swojej drodze, i które jakimś dziwnym, jeśli można to nazwać trafem budują moją drogę do teraz. Niektóre relacje stanowią fundament MNIE tutaj. Nasza wspólna historia, wydarzenia, wspomnienia ukształtowały mój (nie)idealny świat. W pewnej książce milion lat świetlnych temu przeczytałam, iż osoby pojawiają się w naszym życiu w jakimś celu, jeśli zostanie osiągnięty oddalają się lub odchodzą. Zapadło mi to głęboko w pamięci i wierzę, że tak właśnie jest. Ktoś nauczył nas śmiać się do łez, ktoś maleńki pokazał czym jest miłość rodzica do dziecka, jeszcze ktoś cierpliwości, a inny pokory. Jedni są wyrozumiali, inni pomagają nam spełniać nasze marzenia. Przez niektórych płaczemy z żalu lub tęsknoty.
Czasem ludzie zostają z nami do końca, może taki właśnie jest cel ? Nauka wspólnego życia ?

Tak jest z przyjaciółmi. Oczywiście nie wszystkich dobrych ludzi wokół mnie mogę, a nawet nie śmiałabym nazwać przyjaciółmi. Tych jest mało, zaledwie kilku. I to chyba aż nad.

Od jakiegoś czasu staram się dostrzegać moc jaka drzemie w pytaniach: "Jak się czujesz ? Co u Ciebie ? Kiedy się widzimy ?
Czasem można nie rozmawiać miesiące, nawet lata, lecz dla bratnich dusz to naprawdę nie ma znaczenia. Czas nie jest ponad tym. W tym przypadku nie jest.

Patrząc wstecz widzę kilka obrazów. Ludzi tak wiele znaczących. Wielu z nich już nie ma w moim życiu ale gdzieś TAM na zawsze pozostaną.
Czasem troszczą się o mnie, czasem opiekują dziećmi jak nikt inny, wyciągną pomocną dłoń, czasem opieprzą, słuchają marudzenia cierpliwie, nauczą jak ugotować najlepszą jaglankę i będą wierzyć w cuda, nasze cuda. Wyleją morza łez na moich kolanach, abym się później mogła odwdzięczyć, oceanami. Przygarną w nocy, zaśpiewają i upiją jak trzeba. Postawią na nogi moją (nie)pewność siebie. Nawet życiorys naprawią heroicznie.
A co najważniejsze SĄ.

Krążymy jak satelity na niebie wokół naszych żyć, a niebo ma to do siebie, że jest bezkresne.

Ponadczasowe.