środa, września 2

Wolny ptak



Dwa tygodnie temu obejrzałam film o Amy Winehouse. Od tamtej pory moje myśli krążą melancholijnie, wracając co jakiś czas do jednego tematu i nie pozwalają zapomnieć. Nie chcę zapomnieć.
Czuję, że Amy była zbyt wrażliwa, zbyt wątła na ten świat, że urodziła się nie w tym czasie, nie w tej epoce. Krucha romantyczka. Żyła chwilą, żyła dla miłości. Silny głos z delikatną duszą. Zbyt piękną duszą. Pozostawiła po sobie genialny głos, genialną muzykę i przeogromną pustkę. Mimo tego dała nam coś wiecznego, jak napisał Horacy "Exegi monumentum". Ona także "postawiła" swój pomnik, już za życia. Monumentalny, wzniosły, niedościgniony. Pomnik.
27
Kolejna WIELKA osoba. Zastanawia mnie co takiego jest w tej liczbie. Czy jest wyrazem przekleństwa czy mistycyzmu. Sama Amy powiedziała ponoć kiedyś, iż boi się, że nie przekroczy 27 lat, że umrze młodo. Do "klubu 27", przeklętego, elitarnego(?), legendarnego wstąpić mogą jedynie najlepsi, najlepsi w tym co robią, co czują i co odsyłają w wszechświat. Najlepsi lecz na tamten świat, dla tamtego świata. Za dobrzy, za mocni a jednocześnie zbyt delikatni by w tym, by tutaj się odnaleźć. By żyć.
Amy Winehouse, Janis Joplin, Jimi Hendrix, Jim Morrison, Kurt Cobain.

Znałam kiedyś taką Amy.
Osobę silną lecz cholernie wrażliwą, czułą lecz pełną pogardy dla świata. Kogoś, kogo można było pokochać w sekundę lub w sekundę znienawidzić, lecz nigdy nie pozostawało się obojętnym.
Kogoś o wzroku widzącym tylko czarne i białe. Nie było barw, nawet szarości. Były za to smutne, brązowe oczy o nieskończonej głębi. O niepewności i powadze, czasem dziecięcej radości a nawet strachu, czasami.
Nikt nie potrafił tak szyderczo patrzeć na ludzi. Potrafił w jednej chwili ocenić człowieka i dostrzec jego "niedoskonałości", prześmiewczo lecz epicko opisując je potem dogłębnie.
Nikt nie był tak spontaniczny, tak pełen chęci do życia, tak odważny. Na biwak zabierał maczetę, by "połówka" czuła się bezpieczna. Wybijał szyby by dostać się na dach wieżowca i zrobić romantyczną kolację o 24.Wstawał o 5 by przemierzyć pół miasta zanim wyjedzie do szkoły, by na wycieraczce zostawić karteczkę "Miłego dnia ...". Potrafił nie spać, by pisać o sobie, by pisać myśli. Tworzyć. Kogoś kto widział słońce w deszczu, by wyciągnąć na spacer. Samotnika, który bał się samotności. Pewnego siebie lecz totalnie zagubionego. Zimnego a czułego jednocześnie. Szukającego ucieczki a uciekającego donikąd. Wracającego. Kogoś na kogo nikt nie zasługiwał, jednocześnie nie zasługując na nikogo.
Czytając jego wiersze, zwierzenia, przemyślenia wiem, że jestem szczęściarą. W maleńkim pudełeczku przechowuję zalążek spuścizny, który po sobie zostawił. Znam na pamięć, nierzadko wspominając.
Spędziłam z nim niewiele czasu. Nauczył mnie jednak sporo. Kotłuje się we mnie myśl wybiegająca zawsze naprzeciw innym: "żyj tak jakby jutra miało nie być". Nie były to puste słowa. Tak żył. Potrafił w jeden wieczór wydać wszystko co miał, nie bacząc na następny. Na to, że jest sam, że daleko od domu, od "pożyczki". Ciekawy świata, w kawiarniach przysiadał się do ludzi chcąc z nimi po prostu porozmawiać. Nie krępowała go obecność siostry zakonnej, nie zawstydzała grupa wykładowców, której pewnego dnia szyderczo zapytał czy potrafią jeszcze ze sobą rozmawiać czy tylko do siebie mówić. Był sobą jak mało kto.
Wierny, oddany. O tym jakim był przyjacielem nie będę dużo pisać. Najlepszym. Poprze mnie każdy, kto go znał.
On także był zbyt wrażliwy by należeć to tego świata. Widział świat inaczej niż my. Czuł.
27 jednak nie okazała się obca. Wchłonęła jego duszę.

I choć piszę przez wodospad łez, składam pokłon "mojemu" poecie.



"I znowu, znowu miłość bezsensowniejsza niż wszystko
 Do rozmokłych płaskich pól, do zrudziałych brzozowych listków
 Do byle jakich płotów co nad drogami się chwieją
 Do oczu ciemnobrązowych bez łez i bez nadziei
 Był człowiek wolny jak duch, był człowiek samotny jak obłok
 Zniósł wszystko, co było trzeba i nic mu się już zdarzyć nie mogło;
 Odczulił się od czułości, odżalił się od smętku i stąpał raźno i mocno
 I myślał jasno i prędko
 Teraz wszystko nieuchronne znów się dokoła zamyka:
 Popiół spalonych kości przylepia się do trzewika
 Każde źdźbło - ciężkie od wspomnień a
 Każdy kamień od krzywdy ...
 Oplata mnie twoja tkliwość 
 I nie opuści już nigdy !"

R.S.









                                                      "Free bird" Lynyrd Skynyrd



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz